sobota, 12 października 2013

GDZIE JEST TYTUŁ?

Hervé Tullet tworzy książki interaktywne analogicznie - środkami niewykraczającymi poza konwencjonalną architekturę książki angażuje czytelnika i zmusza go do działania. Najczęściej elementem wciągającym jest, o dziwo, słowo - patrz, dotknij, potrząśnij, naciśnij, idź, ale obraz, odwołując się do etosu dziecięcych rysunków, nie pozostaje dłużnym.  Zasysa czytelnika.

Postaci z najnowszej książki A gdzie tytuł? łamią pierwszą zasadę konstruowania wizualnej fikcji: nigdy nie patrzymy w kamerę. Gryzmołowate stwory bezczelnie się na czytelnika gapią i nie poprzestając na tym, komentują:  „Ktoś otworzył naszą książkę!”



Jest to chyba jedyna tak otwarcie metafikcyjna rzecz dla dzieci dostępna na naszym rynku wydawniczym, można by rzec: elementarz postmodernizmu dla każdego. Autotematyzm pozwala nie tylko zdradzić tajniki tworzenia, czyli wyciągnąć autora na światło dzienne (jest on w warstwie narracyjnej faktem tym zmieszany, zabieg charakterystyczny dla metafikcji), ale także wspomniane już światła reflektorów skierować na samą książkę - jej fizyczne istnienie i fikcyjne nieistnienie. Pewna miałkość i niezborność, leżąca w procesie twórczym obnażonym tu do bólu, powoduje, że zadajemy osobie pytania nie tylko o proces jako schemat, lecz o ten konkretny proces. Autor jest bowiem zmieszany, gdyż bohaterów niby stworzył, ale nie do końca go słuchają; próbuje coś wymyślić, ale są to rzeczy, które już były, jest prawdziwy (zdjęcie, nazwisko), ale i nierzeczywisty (rysowany, w książce). Czy rzecz, która nie ma nawet tytułu jest li i jedynie zabawą, mieszczącą się w konwencji książek autorefleksyjnych, czy też Hervé Tullet zbija kapitał na swojej prawdziwej niemożności sklecenia klasycznej fabuły?

Nie na fabule przecież opierają się książki Tulleta. Jego pomysł na literaturę dla dzieci, pozostawia czytelnika wiecznie na powierzchni tego, czym jest jego książka - artefaktu: przedmiotu, konstruktu. Nie zatracamy się u niego w opowieściach. Jest dosłownie, a bohaterowie z nudów grają w kometkę.



Podoba mi się lekkość z jaką przetłumaczono pozornie nic nie znaczące odzywki występujących postaci, banalne dialogi można było bowiem bez problemu położyć nadmierną wiarą w literackość. Tymczasem nie jest to język krągły, tak jak sama książka nie jest książką, której być może spodziewalibyśmy się, nie wiedząc nic o jej autorze.

W wywiadzie promocyjnym Tullet mówi o niej „szkicownik”, „notes artystyczny”, ujawnia przecież proces tworzenia. Być może nigdy nie wymyśli w warstwie tekstowej niczego szczególnie oryginalnego, całe szczęście nie próbuje ubrać tego stanu w słowa, ot kwituje tę niemożność książką autorefleksyjną. Co ważniejsze zwraca nią uwagę nie tyle na język współczesnej literatury obrazu dla dzieci, co przekaz medialny, istotę mediów, które tykają nas bezpardonowo, choć przecież tego nie zauważamy. Najwyższy czas objawić nachalność współczesnych mediów dzieciom.


Hervé Tullet
tłum. Pauline Hamel
format 20 x 24 cm
okładka twarda
wyd. Babaryba 2013



Wydawnictwu dziękuję za udostępnienie książki.

4 komentarze:

marpil pisze...

U Tulleta zachwyca mnie to, że jego proste bardzo książeczki, które pisze w przerwie między jakimś "Naciśnij mnie", a innym cudem, trafiają prosto w serce Dziecka.
To niesamowite, jaki facet ma dar!
Jak "zaczarowywuje" rzeczywistość, jak głębokie tworzy książki, choć na pierwszy rzut oka tak to nie wygląda...
Ale jak przyjrzeć się bliżej...
Kocham Twoje spojrzenie na tę książkę!

Nieparyż pisze...

O, jak ja lubię czytac Panią, Pani Zorro.

elaj pisze...

Witam. Moja córka uwielbiała Bajkonura i bardzo rozpaczała, kiedy skończyła się emisja programu. A teraz trochę podrosła i sama prowadzi bloga o książkach bez których chyba nie umiałaby już funkcjonować ;) Zapraszam serdecznie w jej imieniu i pozdrawiam.
http://krolestwo-ksiazek.blogspot.com/

Pani Zorro pisze...

Och! Jak mi miło pisać. :-)